Huk metalicznych uderzeń roznosił się echem po ruinach starego świata. Arena Cieni – jedyne miejsce, gdzie Dolny Świat zbierał się, by oglądać, jak cyborgi walczą o swoją przyszłość. Wokół ringu, oświetlonego przez słabe, pulsujące światła, tłum wiwatował, wyjąc z ekscytacji i desperacji.
Xeriu stał na obrzeżach, obserwując walkę dwóch potężnych przeciwników. Jeden z nich miał mechaniczną rękę, która kończyła się ostrzem przypominającym szpon drapieżnika. Drugi – gigantyczne, hydrauliczne kończyny, zdolne zmiażdżyć człowieka jednym uderzeniem. Walka była brutalna, bezlitosna. Nie było miejsca na litość – tylko zwycięzca mógł liczyć na przepustkę do Levitum.
Ale Xeriu wiedział, że tamto miejsce to nie raj. Jeśli już, to dobrze skonstruowana iluzja. Pytanie brzmiało – co naprawdę czekało zwycięzców? I czy on sam powinien zaryzykować życie, by się o tym przekonać?
W powietrzu unosił się zapach smaru, spalenizny i krwi. Gdy jeden z walczących upadł na kolana, tłum oszalał, domagając się egzekucji. Sędzia – masywna postać w czarnej masce z cybernetycznym wizjerem – podniósł dłoń. Zerwał się ogłuszający ryk tłumu. Obrócił kciuk do dołu niczym rzymski cesarz w czasach gladiatorów i metalicznym głosem oznajmił – Koniec gry!
Hydrauliczne ramię zwycięzcy opadło, miażdżąc głowę pokonanego. Krew i olej rozprysnęły się na arenie. Tłum wiwatował. Wśród hałasu Xeriu poczuł dziwny dreszcz. Nie był pewien, czy to strach, czy może ekscytacja.
Nagle dookoła wybrzmiał dziwny trzask, jakby wybuch. W rozprzestrzeniającym się mroku i smudze dymu jego oczom ukazała się postać w towarzystwie młodych kobiet i czterech rosłych ochroniarzy – to był Samael, twórca i zarządca (jak sam się określał) Levitum. Jeden z ochroniarzy przypominał zawodnika, który właśnie kilka miesięcy temu zwyciężył turniej na Arenie, ale coś było z nim nie tak. Jego oczy były całe czarne, jakby wypełnione smołą, ciemną mazią poruszającą się w jego gałkach. Ale to nie on przykuł uwagę Xeriu.
Wśród kobiet była też ona, piękna młoda kobieta o ciemnych włosach i zwiewnej białej sukni. Do złudzenia przypominała Aelirę. Czy to ona? – pomyślał, to nie możliwe! Dziewczyna, w której Xeriu kochał się potajemnie za szkolnych lat. Długo zastanawiał się czy to aby na pewno ona. Choć nie wyglądała tak jak kiedyś, zmieniła się…
– Ostatni raz widziałem ją 5 lat temu – powiedział – Obrócił się w stronę stojącego obok przyjaciela Nataniela.
– Tak to chyba ona – odpowiedział niedowieżając.
– Skąd ona się tam wzięła? Przecież mówiła, że wyprowadza się gdzieś na drugą stronę kontynentu? – Xeriu zmarszczył brwi, próbując zrozumieć to, co widział.
– Nic nie wiesz? – odpowiedział Nataniel, równie zaskoczony.
– Jej rodzice zginęli, kiedy próbowali opuścić miasto. Aelira zniknęła. Podobno ich auto spłonęło, ale jej ciała nigdy nie odnaleziono.
Xeriu spojrzał na swojego przyjaciela. Nataniel był jego towarzyszem od lat, odkąd obaj dorastali w ruinach Dolnego Świata. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, którego ciało nosiło ślady wielu bitew. Jego prawa ręka została zastąpiona przez mechaniczne ramię – dzieło samego Xeriu, wykonane z tytanu, z wbudowanym systemem wzmacniającym siłę uderzeń.
– Myślisz, że to naprawdę ona? – zapytał cicho Xeriu.
– Nie wiem – odpowiedział Nataniel, zerkając na arenę. – Ale coś jest nie tak. Jej oczy… wyglądają inaczej.
Xeriu nie zdążył odpowiedzieć. Wtem światła areny przygasły. Przez moment zapadła cisza, po czym rozległ się złowieszczy, metaliczny dźwięk przypominający zgrzyt obracających się trybików. Powietrze przeszył nagły chłód, jakby sama rzeczywistość na moment się zachwiała.
Nagle tłum rozstąpił się, a Samael powoli skierował się w stronę areny. Aelira, jakby przeczuwając jego ruch, również zaczęła iść za nim. Xeriu poczuł, jak jego serce bije szybciej. Coś w tym wszystkim nie pasowało. Musiał dowiedzieć się prawdy.
Wtem światła areny przygasły. Przez moment zapadła cisza, po czym rozległ się złowieszczy, metaliczny dźwięk przypominający zgrzyt obracających się trybików. Na arenie pojawiły się cienie, a Xeriu poczuł na skórze gęsią skórkę. Nagle pojawił się oślepiający błysk jakby niebieskiego przeszywającego światła przenikającego białymi płomieniami, blask oślepiający wszystkich.
Xeriu pochylił się zakrywając oczy przedramieniem. Powietrze wokół niego zadrżało, a niewidzialna siła pchnęła go do tyłu. W uszach dzwoniło mu od intensywnego dźwięku, jakby tysiące głosów szeptało naraz, tworząc kakofonię niezrozumiałych słów. Po środku tego rozprzestrzeniającego się światła ujrzał Aelirę unosiła się w powietrzu, lewitowała z głową odgiętą do tyłu. Coś było z nią nie tak, to nie była ta sama dziewczyna, którą znał przed laty…
Xeriu złapał Nataniela i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Wszyscy dookoła upadali, krzyczeli, wręcz wrzeszczeli. Niektórzy zdzierali sobie skórę z twarzy, ich oczy krwawiły, ale ciecz była czarna, lepka jak smoła.
Z areny dobiegał złowieszczy, mroczny śmiech. To był Samael. Stał nieruchomo, obserwując chaos wokół siebie, a jego usta wykrzywiały się w grymasie pełnym satysfakcji. Xeriu i Nataniel wydostali się na zewnątrz i bez zastanowienia rzucili się do ucieczki. Powietrze było gęste, przesycone dziwną elektrycznością, a z oddali wciąż dobiegały wrzaski tych, którzy pozostali w środku. Ich kroki odbijały się echem wśród ruin, gdy pędzili w stronę opuszczonej hali produkcyjnej – jedynego miejsca, które Xeriu mógł nazwać domem.
Dotarli na miejsce zdyszani, a Xeriu szybko zamknął stalowe drzwi za sobą. W półmroku jego warsztatu obaj starali się uspokoić oddechy. Hala była jego azylem – przestronna, choć chłodna, wypełniona blaskiem neonowych świateł odbijających się od metalowych ścian. Na jednej ze ścian znajdował się rząd monitorów i komputerów, pulsujących cichym światłem, a obok nich masywne szafy serwerowe. Nad wszystkim górowała antresola z łóżkiem, a pod nią niewielka kuchnia i ogromny stół. Wszędzie porozkładane były części do robotów i cyborgów – choć chaotyczne, wszystko miało swoje miejsce.
– Co się tam do cholery stało? – wychrypiał Nataniel. – To nie była zwykła walka…
– Musimy się dowiedzieć, czym to było – powiedział Xeriu, spoglądając w stronę miasta, które nadal płonęło.
Przeszedł przez warsztat i usiadł przed jednym z monitorów. Na ekranie zaczęły pojawiać się nagrania z areny, przechwycone przez jego sieć. Chciał dowiedzieć się, co naprawdę tam zaszło. Jednocześnie zastanawiało go jedno, dlaczego on w żaden sposób nie zareagował na te promienie, dlaczego to właśnie on nie uległ tak silnemu oddziaływaniu, które zabiło większość ludzi znajdujących się w pobliżu Areny.
Xeriu wpatrywał się w ekrany, analizując klatka po klatce to, co wydarzyło się na Arenie Cieni. Jego palce nerwowo bębniły o blat biurka. W zwolnionym tempie oglądał, jak Aelira unosiła się w powietrzu, jak jej ciało pulsowało dziwnym, białym światłem. Zbliżył obraz na jej twarz – jej oczy nie były już takie jak kiedyś. Teraz lśniły bladoniebieskim blaskiem, jakby światło pochodziło z jej wnętrza.
– To nie może być ona… – szepnął, zaciskając dłonie w pięści.
– A jeśli to jednak ona? – Nataniel spojrzał na niego poważnie, przecierając czoło. – Musimy się dowiedzieć, co się z nią stało. Jeśli Samael ją kontroluje, to może być niebezpieczna.
Xeriu odchylił się na krześle i spojrzał w sufit, gdzie migotały lampy LED, rzucając zimne, nieprzyjemne światło.
– Nie rozumiem jednej rzeczy – dlaczego tylko ja nie zostałem dotknięty tym… czymkolwiek to było? – jego głos był cichy, niemal drżał. – Wszyscy inni albo umarli, albo…
_ Zamienili się w coś innego – dokończył za niego Nataniel. – Te ich czarne oczy… To nie byli już ludzie.
Xeriu przełknął ślinę i wstał od biurka. Podszedł do jednej z metalowych szafek i wyciągnął małe, okrągłe urządzenie przypominające soczewkę. Był to skaner biomedyczny, który opracował lata temu, analizujący zmiany w ciele człowieka na poziomie komórkowym. Przyłożył go do swojej dłoni, a na ekranie wyświetliły się wyniki. Przez chwilę patrzył na liczby, a potem zamrugał.
– To niemożliwe…
– Co się dzieje? – zapytał Nataniel, podchodząc bliżej.
– Moje DNA… jest inne. Coś się zmieniło. Ale to nie teraz. To stało się dawno temu – jego serce przyspieszyło. – Coś we mnie nie pozwala temu… promieniowi… na mnie działać.
– Masz na myśli, że… jesteś odporny? – Nataniel zmrużył oczy. – Ale jak to możliwe?
Xeriu zamilkł. Przez chwilę próbował sobie przypomnieć momenty z przeszłości, które mogłyby mieć jakiekolwiek znaczenie. Jego dłonie zacisnęły się na blacie stołu, kiedy przed oczami stanęło mu wspomnienie.
Laboratorium. Zimne światło jarzeniówek. Ciche pulsowanie maszyn. Jego własne ciało, poddawane badaniom. I głos mężczyzny – głos Samaela.
– Eksperyment zakończony sukcesem.
Xeriu poczuł, jak uderza go fala zimnego strachu. Odskoczył od stołu, łapiąc się za głowę.
– Nie… – wyszeptał. – To nie możliwe.
– Co się stało? – Nataniel podszedł do niego i złapał go za ramię.
– Byłem tam. Byłem w Levitum… ale nie pamiętam kiedy. – Xeriu spojrzał na przyjaciela szeroko otwartymi oczami. – Samael już kiedyś na mnie eksperymentował.
Zapadła cisza. Jedynym dźwiękiem było ciche buczenie maszyn w warsztacie.
– Jeśli to prawda… – Nataniel spojrzał na niego uważnie. – To oznacza, że jesteś kluczem do tego, co się tam dzieje.
Xeriu przytaknął powoli. Wiedział, że nie ma innego wyboru. Musiał wrócić do Levitum. Nie tylko po odpowiedzi – ale też po Aelirę.
Jeśli to naprawdę ona, musiał dowiedzieć się, co jej się stało… i czy da się ją jeszcze uratować.